wtorek, 14 października 2014

Dzień 4: Johannesburg i Muzeum Apartheidu

Johannesburg ma delikatnie mówiąc zupełnie inny klimat od wyluzowanego i pięknie położonego Kapsztadu. Przede wszystkim zdecydowanie odstrasza chaosem i szarością oraz nieprzyjemnym wzrokiem czarnej większości na białych plecach. To był jeden z najgorszych punktów wyprawy, ale aby przeprawić się dalej, musieliśmy przejechać przez te jądro ciemności. Historie o napadach słyszeliśmy dużo wcześniej, ale tu na każdym kroku ostrzegano nas by nie eksponować swoich aparatów i map, aby maksymalnie wtopić się w tłum.

Przenocowaliśmy w typowo postkolonialnej posiadłości z werandą i tarasem. Zamykana brama ogrodzona drutami pod napięciem- to codzienność w Johannesburgu- nawet w mieszkaniach prywatnych. Druty kolczaste, płoty zakończone gwoździami, czy szkłem- wszędzie w dzielnicach „białych”. Trochę tak jakby apartheid się odwróciło 180 stopni i to biali mieliby się szykować na wojnę.

A propos podziałów- z samego rana poszliśmy do muzeum apartheidu, które co prawda nie powaliło na kolana, ale trochę rozjaśniło parę kwestii z Mandelą na czele. Ciekawym rozwiązaniem były bilety i dwa wejścia do muzeum- dla białych i czarnych. W zależności od tego, jaki dostało się bilet- wybierało się odrębną drogę. Po muzeum biegiem na lotnisko odebrać samochód i w końcu ruszyć na wyczekiwane safari.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz